piątek, 31 lipca 2015

Mały mądrala!

"Nie dotykaj tymi czarnymi łapami, mojej siostry!"

Powiedział Tymuś do chłopca, który chciał dotknąć Nelki brudnymi rączkami...

Szczerze? Się zawstydziłam... ale z drugiej strony... Zawsze chciałam mieć starszego brata, który będzie o mnie dbał, a że to nie wyszło, to chociaż Tymuś zaopiekuje się Nelką... mogę spać spokojnie!

Dziś moje słodkie małe dziecię zaserwowało mi taki wykład przed śniadaniem:

"Mamooo poproszę zrób mi jajecznicę, ale mam do ciebie sprawę - niech nie będzie przypalona i bez cebulki proszę!"

Szczękę zbierałam z podłogi... Jak już ją pozbierałam zapytałam, czy kiedykolwiek przypaliłam mu jajecznicę, a on mi na to "no nie mamusi, tylko Ci przypominam"

25 sierpnia Tymuś skończy trzy latka... kiedy to zleciało? Pamiętam jakby wczoraj - jak zobaczyłam dwie kreseczki na teście... Radość i przerażenie, ale kiedy ujrzałam na monitorze bijące serduszko... Cudowne, niesamowite uczucie!

Jejuuuu jak ja na niego czekałam! Ależ mnie wzięło na wspominki....

Chcecie się dowiedzieć jak Tymuś przyszedł na świat? :) Tak? To zapraszam!


Tymuś był przenoszony. Miałam wypisane skierowanie na piątek 24 sierpnia 2012 roku, by zjawić się w szpitalu...

Wyjechaliśmy z domu ok 8 rano,  a koło 11  byłam "już"  na sali - trafiłam na miłą dziewczynę w pokoju i ogólnie super!

Jak dojechaliśmy przed przyjęciem na oddział oczywiście ktg, usg... Pan doktor fajowski, humor mu dopisywał : "łoooo ale ma pani duże dziecko" Przerażona pytam:  "jak duże?" a on mi "no duże" i się śmieje.  Mierzy, mierzy i mówi: "nie wiem co Pan jadła, ale dobrze Pani jadła" i powiedział, ze mały będzie miał MIN 4100 i mam to powiedzieć lekarzowi .... śmieszny miły doktor ;) 

Czyli w  piątek nic ciekawego się nie działo...  na popołudniową wizytę przychodzi moja pani Gin i tak patrzy na mnie zdziwiona i pyta co tu robię no to ja jej mówię, że kazała przyjść to przyszłam.  "Moja" Pani Doktor założyła mi balonik (już daruję sobie pełne opisy) i tyle tego pierwszego dnia się działo. O. ;) 

Dobra jedziemy dzień drugi najważniejszy!

Pobudka 5 rano... musiałam sie zapakować torbę zabrać no chwilkę przed 6 przyszła po mnie moja Pani doktor ściągnąć balonik... bo oczywiście nie wypadł... 

No i rozwarcie 1,5 cm, skurczy zero, zaczynamy walkę! Przechodzę na  porodówkę, kroplóweczka 6:15 pierwszy skurcz i od razu 60% przychodzi położna i mówi : "dobrze jest Ok! " no to ja zadowolona z torbą wciśniętą w kąt sali czytam sobie książkę podpięta pod ktg skurcze już regularne co 15 minut! Pełnia szczęścia! Sobie myślę "uwinę się przed południem" ha ha Taaaaak nic bardziej mylnego! 

 Mąż mój wspaniały -Wojtek- przyjechał, oddychał razem ze mną, wspierał, wysłuchiwał... Wiecie jak było fajnie? Skurcze co 5 minut, ale jakieś takie kiepskie.... No i zrobiła się godzina 13, a standardowa procedura jest taka, z właśnie o tej porze jak nie ma postępu,  robią badanie i odłączają od ktg i wraca się na normalną salę, ale już na bloku porodowym... Badanko ginekologiczne, rozwarcie 1,5 cm, ktg przejrzane, wody płodowe czyściutkie wszystko gra.... no to wysłali mnie na salę, nie pamiętam, która to dokładnie była godzina Wojtas pomógł mi się rozpakować ,a skurcze jakby się nasiliły-  pomyślałam sobie, że pewnie mi się wydaje, bo jestem zmęczona, kręgosłup bolał masakra.... 

Wszystko mnie bolało no to mówię do Wojtka - idziemy pod prysznic -no i poszliśmy wróciliśmy, niby lepiej...  Ja zmęczona jak cholera,  a Wojtek mówi, że mam pospać a on jedzie se myślę ok, po co ma chłop siedzieć i patrzeć jak śpię? ;) 

Pojechał.... Ledwo co chłopak drzwi wejściowe od szpitala zamknął  i się zaczęło.... nie dało się czytać książki, nie dało się przespać... Zapadałam w mikro drzemki, budziłam się na skurcze.... 

Poszłam do łazienki, Popłakałam się po drodze, mówię do położnej, że boli, że nie dam rady, że mają mi dać coś przeciwbólowego - za chwile przyszła do mnie lekarka i pyta co się dzieje - to mówię, że boli, że spać się nie da, że jak się mały rusza to boli, że skurcz, że coś... 

Ona mnie pyta ile trwają skurcze a ja jej na to że nie wiem...

Kazała liczyć [no taka procedura] to licze... i wyszło na to,  że mam skurcze co 4 minuty, a sam skurcz trwa ponad minutę... ryczę już z bólu i idę do niej i mówię,  że nie dam rady,  że ma mnie zbadać i w ogóle.... mówi "oczywiście" 

A ja na to że lecę jeszcze do łazienki oPani Gin czeka w gabinecie, wracam siadam giry rozkładam ona zagląda i pyta "czy czuła pani, żeby Pani coś pociekło/ ciekło, zauważyła Pani jakieś zmiany na wkładce?" nie... 

Patrzy i patrzy i bada i mówi,, "rozwarcie 3cm wody zzieleniały zabieram Panią na porodówkę" 

Zbledłam.... 

No to idę, znów się pakuję [2raz jednego dnia] i piszę do Wojtka "idę na porodówkę, zzieleniały mi wody, zaczynam rodzić. zadzwoń do rodziców, że nie mają przyjeżdżać" na co mój kochany mąż.... co rozbawiło mnie tak, że zapomniałam o skurczach bo uwaga, uwaga dostałam od niego wiadomość : 


"możesz napisać jeszcze raz bo mi przyszło pół smsa" 


stać mnie było na "rodzę"  :) Więcej nie byłam w stanie!

Dali mi swoją szpitalną koszulę, taką fajną zieloną z dekoltem po sam pas :D 
Przyszła też super fajna położna i walczyłyśmy... Po 15 minutach przyjechał W, bo był u swoich rodziców. Pani położna mu powiedziała co ma robić i dzielnie się spisywał, a że skurcze męczyły, a ja byłam coraz bardziej zmęczona położna wezwała lekarza na inspekcje.  Okazalo się, że mam już 6 cm rozwarcia i że za godzinę sprawdzi co i jak i podejmą decyzję co dalej... No i zrobiła się godzina 19... czyli 13 godzina walki.... Pan doktor powiedział  "rozwarcie 6 cm główka wysoko... "

Czyli brak postępu... 

Powiedział mi jakie są zagrożenia no i wyrok... cesarka....  Oczywiście mogłam się nie zgodzić, próbować naturalnie, ale kiedy usłyszalam, że jest już duże ryzyko dla dziecka nie miałam wątpliwości!

W sumie oo się ucieszyłam, bo chyba bym umarła gdyby się dalej na de mną pastwili ;)

Zanim mnie zabrali na salę zaczęłam już Wojtkowi przeklinać, ale miał chłopak ubaw! Ogólnie żeśmy się jeszcze pośmiali, ja przez łzy, ale poczucia humoru nie traciłam :) Przyszedł w końcu ten lekarz i mówi mi o wszystkim i pyta, czy zależy mi na cięciu kosmetycznym, czy nie, a ja mu na to:  Nie, bo po co?  Ma robić tak by było dobrze i pytam go, czy tej mojej fałdki tłuszczu nie można by trochę wyciąć? Mina lekarza - bezcenna!!! Lakarz z przysłowiowym "jajem" to mówi mi "Wyciąć nie, ale  możemy  wygrilować,  bo mamy dwie patelnie,  to akurat" 
a ja mu na to "dobra może byc" :D 

Nadeszła godzina zero...

Wojtek trochę zestresowany.  Później  mi opowiadał, że jak powiedzieli, że cesarka,  to cały personel nagle się zleciał, wszystkie tam stały, słuchały i grzecznie wykonywały rozkazy. 


Pojechalam na blok operacyjny.... Zabieg robiły mi dwie babeczki, więc próbowałam z tym tłuszczykiem, czy aby na pewno sie nie da, ale coż  byli nieugięci... Dali mi zastrzyk no i przestałam czuć wszystko od pasa w dół.... 

jak wyciągnęli malego to usłyszałam "syn" a chwilkę później:


 " o nie osikał mnie i pół podłogi" 

Zanim pani go doniosła do miejsca gdzie go czyścili... zrobił kupke jeszcze :) 


Przytulili mi go do buzi, dałam mu buziaczka, a on już szukał cycka  <3 Więc mnie oślinił :)  Cudowne uczucie! Pani powiedziala, że ma 10/10 i słyszalam jak gadały miedzy sobą, że jest piękny, bo ma ładne kolorki, jest duży i bardzo silny i że rzadko się takie zdarzają. 

To dopiero moja mamusina duma urosła. 



Później mnie zaczęły męczyc drgawki [ponoć normalka] małego zabrali do inkubatorka, a ja patrzyłam jak co jakiś czas pojawia się ręka z igłą i nitką. To był widok ^_^ 

Ogólnie rewelka. 

Skończyli zabieg, zabrali mnie na salę, a tam zaraz przyszedł dumny tatuś, rozpromieniony, szczęśliwy i pokazał mi zdjęcia małego... 




Pani połozna zaglądała do mnie często dbała i ogólnie personel rewelacja, nic mi nie brakowało!  



Jeszcze jak Wojtuś  u mnie był to mi powiedział, że rodzice moi jednak przyjechali i przyjechała moja siostra i ciocia....  wszyscy czekali między blokiem porodowym, a blokiem noworodków na korytarzu :) a mój tata ubrał wdzianko i czekał z Wojkiem przy porodówce i tylko jak Tymek wyjechał, to oboje podbiegli do babeczki, a ona zdziwiona 
"to dziecko ma dwóch tatusiów?!" 

No to ją uspokoili, że jeden to tatuś, a drugi dziadziuś. 
Biedna wyszła na korytarz, a tam 3 ryczące baby!

Pani położna się uśmiała przy opowieściach Wojtka i ogolnie było fajnie! Bardzo miło wspominam ten czas!


Mama weszła do mnie na chwilę i pojechali, a ja padłam jak kafka. Co prawda budziłam się czasem jak piguła przychodziła, ale spałam dobrze. 


Na drug dzień wysałam Wojtka, żeby poszedł sprawdzić jak mały, żeby mi przyniósł nowe zdjęcie, a on wrócił z młodym!  Pani mi go podała i mały jadł! 
Taka słodyczka! Niestety szybko mi go zabrali...  aaaa jeszcze rano kazali mi sie podnieść, tak o 5 i pani była ze mnie dumna, że mi tak ładnie poszło! Całkiem dobrze się czułam. 
Po południu przyjechali rodzice, zapakowali mi torbę [znowu] i pani zabrała mnie na oddział poporodowy.  Rodzice mnie rozpakowali i sobie pojechali,  a ja trafiłam na zmianę takiej zołzy, że aż się bałam o cokolwiek prosić.... 









I tak minął mój pierwszy dzień po cesarce... Drugiego dnia, od rana przywieźli mi młodego i zostawili... Lekka panika mnie ogarnęła bo to jednak cały dzień opieki nad maluszkiem. Sama, bez pomocy, bez rad, bez niczego... Dałam radę :) Z ciezkim sercem, ale na noc go oddałam, bo byłam wykończona.... Ostatnia przespana noc ;) 





No i kolejny ranek dostałam Tymusia, ale  już go nie oddałam ;) 

I tak już prawie 3 lata... 

Ale się napłakałam pisząc ten tekst... 

Z Neluszką było zupełnie inaczej, ale to już innym razem :) 


Siadając dziś do komputera, chciałam Wam poopowiadać jaki z Tymusia mądrala ;) Jaki mądry chłopiec z niego rośnie! Teksty czasem ma powalające, a oprócz tego wchodzi w etap: 



"a po co, a dlaczego, a co to jest...."

No cóż średnio mi wyszło :) 




Kocham tego małego zbója nad życie, i żałuję, że dni uciekają Nam tak szybko... Mój mały wielki mężczyzna za miesiąc rusza do przedszkola! Tak bardzo się cieszyłam, ale czasem na samą myśl ogarnia mnie taki smutek, że nie będę przy nim jednak te 24 godziny na dobę, że rusza nową drogą beze mnie... Mimo, że staram się go wychować na samodzielnego mężczyznę, to żal mi, że nie będę mu mogła dać buzi jak się przewróci... Nie będę widzieć jakie robi postępy.... 

O mamooooo! Się rozkleiłam! 
Kończę! 


Jutro ruszamy na tygodniowe wakacje, z ograniczonym dostępem do internetu, ba! Nawet do telefonu... Na pewno pojawi się kilka zdjęć na Naszym Facebooku, więc zaglądajcie! 

A 5 sierpnia będzie niespodzianka! 

Do poczytania!
Joasia K.


2 komentarze:

  1. Śliczne fotki. Udanych wakacji, bez internetu, to wcale jeszcze nie jest masakra :D poradzisz sobie.
    Poklikasz u mnie w linki?

    http://odbicie-lustra.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń